niedziela, 12 kwietnia 2009

Wielki Piątek po Filipińsku

Słońce w zenicie. Żar leje się z nieba. Uderza w głowę, ścieka po czole, za nic ma sobie brwi - wpływa do oczu. Z nosa kapie na wyprażoną ziemię, czasem na usta zostawiając słony posmak. Praży w kark, lica i dłonie. Cholera! Ale ten aparat już parzy! Ciekawe ile może wytrzymać? Ciekawe ile ja mogę wytrzymać? To już trzecia godzina? Czwarta? Piąta butelka wody po zdradzieckiej cenie? Dźwięk melodyjek sprzedawców lodów, kolorowe parasolki, lecąca w kółko radosna piosnka o San Fernando... festyn pełną gębą. Ciekawe, czy na Golgocie też mieli parogodzinny poślizg?
...no ukrzyżujcie go wreszcie!

Spodnie zroszone krwią, ciężko tego uniknąć - pątnicy biczując się rozpryskują ją w okół. Przychodzą zakończyć pod oczekującymi na wzgórzu krzyżami swą wędrówek po mieście. Kładą się krzyżem w pyle, piachu; wzniecają kurz. I w końcu mogą zdjąć chusty z twarzy. W końcu napić się wody i zapalić papierosa. W końcu przycupnąć w cieniu, jeśli tylko jakiś znajdą.

Statywy rozstawione, kamery przygotowane, obiektywy wycelowane...











A gdy już wszystkie gwoździe wbite - fiesta!
"Żyjemy! Dobra nasza! Co z życia chcesz, za życia bierz!"

Przez 2000 lat wiele się nie zmieniło. Nadal tłumy pragnął tego samego.
A co my robimy wśród tego tłumu?

wtorek, 7 kwietnia 2009

Filipiny - Tarasy ryżowe w Batad

Z Manili można szybko podskoczyć do Banaue [ok. 300km w 10h] nocnym autobusem. Najlepiej odrazu zasnąć. Później podziw dla umiejętności kierowcy wyprzedzającego na trzeciego na krętej, wąskiej, wiejskiej drodze z budynkami wyrastającymi zaraz na poboczu, z blokadami kontrolnymi i niespodziewanymi zwężeniami do drogi jednopasmowej przy prędkości czasem dochodzącej do 100km/h [musi tak przyspieszać, bo i tak średnia prędkość nie przekracza 30km/h] sprawia, że ciśnienie zbyt mocno podskakuje. A szkoda być niewyspanym dnia następnego, bo można by nie docenić widoku gór z wyrzeźbionymi 3 tysiące lat temu tarasami.

No i widok karaluszków biegających po głowach tych co zdołali zasnąć przed tobą też potrafi sprawić, że poniektórzy [vide: Ola] dostają histerycznego napadu... śmiechu.

Z Banaue już tylko 12km (czyli 1,5h) tricyclem po drodze, która słyszała plotki o utwardzaniu, ale wiary nie dała. Następnie van, bo droga zwycięża pojedynek z tricyclem - 3km. Do Siodła. A z Siodła spacerek, nie cała godzinka i... ósmy cud świata (zastanawiałem się ile jest ósmych cudów świata i wiem tylko, że ten ósmy stopień podium musi być wykonany z bardzo wytrzymałego materiału).

Tak czy owak, niech przemówią zdjęcia, bo ja się plącze w zeznaniach.









Żeby mieć więcej zdjęć to się trzeba naklikać!

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Filipiny - Manila po koreańsku

Manila ma jeden specjalny dla mnie akcent. Manila [wraz z Baguio] to centrum szkolenia znajomości angielskiego wśród Koreańców. Plus całe Filipiny są jednym z ulubionych Koreańskich kierunków wakacyjnych. A to oznacza koreańskie sklepy, restauracje i PC roomy [a koreańskie mają klimat jak żadne inne. powaga!].

Po niemalże roku szperania po wszystkich sklepowych półkach z zupkami błyskawicznymi ["chińskimi"] w San Diego, San Francisco, Maui, Hong Kongu, Makao, na Tajwanie, a nawet w Gliwicach [tak, tak, w Gliwicach można znaleźc koreańskie noodle, i to robione w Seulu, nie Radomiu!] odnalazłem swą ulubioną, która towarzyszyła mi w Suwonie niemalże każdego dnia. Żeby szczęścia nie było zbyt mało znalazły się też soju [w końcu w cenie bez 900% marży, jak to jest w Polsce, czy 500%, jak to jest na Tajwanie >.<] najlepszy ever soczek winogronowy z bezpestkowymi i bezskórkowymi gronami w środku, a także kimchi w jednej z restauracji.


Filipiny - Manila

Manila to miasto o którym nie usłyszałem dobrego słowa. Wszyscy tak samo odradzają przyjazdu tutaj. Każdy powie Ci, żebyś czym prędzej czmychał w bardziej urodziwe miejsca Filipin, któych nie brakuje, i nie marnował tu czasu. A mnie Manila mimo wszystko urzekła.





















Więcej zdjęć ukrywa się tu: tu właśnie

piątek, 3 kwietnia 2009

Filipiny [3-19 kwietnia AD 2009]

Na Filipiny wybraliśmy się znowóż to zwartą polską ekipą - Basia, Ola, Rafał i ja sam. Sesja egzaminacyjna akurat wypadała, więc bez problemu udało się wyskubać 16 wolnych dni. Początkowo wydawało się to dużo, ale już na samym początku przekonałem się, że ten kraj zasługuje na wielokrotnie więcej. Także mamy po co wracać.